GDZIE SŁYSZYSZ SPIEW TAM IDŹ,
TAM LUDZIE DOBRE SERCA MAJĄ 

Szedłem, usłyszałem śpiew. Byłem zmęczony, głodny, było zimno i mroczno. Godzina druga w nocy.
Po kilku minutach poszukiwań znalazłem miejsce skąd ów śpiew dobiegał. Dom na obrzeżach wsi był zwyczajny i brzydki. Pudełko wybudowane zapewne kosztem wielu wyrzeczeń, za to bez talentu. Głosy dobiegające z otwartego okna były radosne, trochę pijackie. Do umiejętności śpiewających można było mieć zastrzeżenia, ale nie to było wtedy najważniejsze. Dom i śpiew dawały nadzieje na odpoczynek i dobre przyjęcie.

Zapukałem w drzwi, jeszcze raz mocniej. Po chwili otworzyła mi zażywna kobieta w średnim wieku, solidna wiejska baba. Całym swoim wyglądem wzbudzała zaufanie.
- Dobry wieczór, zgubiłem drogę i... Czy mógłbym u państwa przenocować?
- A dobry wieczór, czemu nie, siano mamy albo materace na strychu, a i coś do jedzenia się znajdzie.

- Dziękuje bardzo! - Wybrałem strych. Baba zaprowadziła mnie na górę. Ściągnąłem buty i zszedłem na dół, aby poprosić o coś do picia.
- Oo to pan, jakby się panu chciało to zapraszamy do nas. Z ciekawości skorzystałem z propozycji.

W pokoju siedziało chyba z pięć osób, może sześć. Dwie kobiety i reszta mężczyzn. Przez moment pojawiło się też dwoje dzieci. Ciekawe że o tej porze jeszcze nie śpią - pomyślałem.
Siadłem przy stole, nie odmówiłem jadła i napitku. Biesiadnicy gadali o polityce, rogaciźnie i nierogaciźnie, o sąsiadkach i sąsiadach, i oczywiście śpiewali.
Gdzieś tak po godzinie gospodyni zawołała:
- Gdzie Jaś i Małgosia trzeba coś do żarcia zrobić. Na to jeden z mężczyzn - Pójdę poszukam i załatwię, co trzeba.
Za oknem zaczynało świtać. Robiło się coraz senniej i nudniej. Czekałem tylko na jedzenie, potem chciałem iść spać.
Ktoś wszedł do pokoju niosąc duży talerz. Do dzisiaj to pamiętam bardzo wyraźnie.
Na talerzu leżały dwa serca lekko tylko obgotowane, chyba dziecięce.
- To są dobre serca. Naprawdę, niech pan spróbuje.

Jacek Lidwin, sierpień 2001

 

wstecz/ strona główna